KURHAN BOŻENKI

 W cieniu rozłożystych konarów drzewa, przystrojonych barwnymi wstążkami i słomianymi ozdobami, wznosiły się trzy kopce ziemne, wokół których podłoże wyłożone zostało drobnym, kamiennym brukiem. Pomiędzy nimi znajdowały się cztery duże paleniska, pełne popiołu i niedopalonych polan.



Siemomysł przyjrzał się uważnie kurhanom. Skrajny z nich, ten od wschodniej strony, wydawał się najświeższy. Jego pochyłe stoki były równe i dość strome. Domyślając się w nim właśnie miejsca ostatniego spoczynku ukochanej, podszedł bliżej i przyklęknął w zadumie nad mogiłą. Świadomie zostawił drużynę pod grodem. Pragnął być sam. Nie chciał, aby towarzysze byli świadkami jego wzruszenia, kiedy wreszcie odnajdzie ją i emocje zawładną jego sercem.

Zdziwił się jednak, bo wzruszenie wcale go nie nachodziło. Teraz kiedy po dziesięciu latach wrócił do niej, nie poczuł niczego więcej niż wtedy, kiedy nocą czule rozpamiętywał przeżyte wspólnie chwile. W zimnym i wilgotnym powietrzu marcowego poranka nie unosiła się żadna aura wspomnień. Nie poczuł nic, co kojarzyłoby mu się z Bożenką. Lekko zawiedziony wstał z kolan i gestem wezwał przybocznych.

– Przynieście ze wsi trochę suchego drewna! – rozkazał. – Chcę rozpalić jedno z tych ognisk.

Wojacy pobiegli z powrotem do osady. Siemomysł tymczasem zdjął w piersi cenny naszyjnik – wielki jak śliwka jantar, w którym zmyślny rzemieślnik wywiercił otwór i przewlekł przez niego rzemień. Powiesił go na gałęzi dębu.

„To dla ciebie, kochana” – pomyślał. „Odebrali mi ciebie Bogowie – to trudno. Mało, że z tysiąc razy przeklinałem ich za to. Nic to nie dało! Nie ukoiło mego żalu ani nie wróciło ci żywota. Dość już będzie tej żałoby. Spoczywaj tu w pokoju!”.

Kiedy nadeszli drużynnicy, niosąc naręcza chrustu i gałęzi, skrzesał ogień i rozpalił niewielkie ognisko ofiarne. Wyjął bukłak z miodem i wlał jego zawartość w strzelające iskrami płomienie.

– Niechaj Perun Gromowładny przyjmie twą szczodrobliwą ofiarę, kniaziu. – Usłyszał za plecami głos staruszka, który przydreptał za wojakami z osady i z ciekawością przyglądał się tej małej, prywatnej ceremonii.

– Wyście są żercą, opiekunem tego żalnika? – zapytał Siemomysł niezadowolonym głosem. – Nie prosiłem was o pośrednictwo!

– Jużci, jam jest – potwierdził starzec, zdejmując wełnianą czapkę, opadającą mu na oczy i ograniczającą widoczność. Długie, siwe włosy zatańczyły w powietrzu, pochwycone przez psotny podmuch wiatru. – Pośrednictwo nie jest potrzebne Bogom, aby usłyszeli szczerą modlitwę. Tylko czasem człowiekowi trudno znaleźć właściwe słowa dla uczczenia zmarłych.

– Nie brak mi słów, aby pożegnać jej duszę. Skoro tu jednak jesteście, przyjmijcie ode mnie ten płaszcz. –

To mówiąc,Siemomysł zdjął z ramienia wełnianą opończę z kapturem i wręczył zaskoczonemu kapłanowi. – Chcę, abyście dbali o jej pamięć iw każde święto zmarłych przynieśli jej duszy podpłomyk i kubek mleka. Możesz mi to obiecać, dziadku?

– Jej, znaczy…? – Starzec wyglądał, jakby nie zrozumiał sensu usłyszanych słów. Stał przed Piastem zakłopotany, przyciskając do piersi darowany płaszcz i drżąc jednocześnie z chłodu.

– Ano jej, Bożence, kniaziównie z Brzeszcza! – Niecierpliwił się Siemomysł.

Żerca stał wciąż przed nim. Otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale przez dłuższą chwilę stał z rozdziawioną, bezzębną szczęką, nie znajdując właściwych słów dla wyrażenia myśli.

– Toście, paniczu, zbłądzili!

– Jakże to?

– Ano, iście! Nie tu pochowano kniaziównę. Kto wam to trzebiszcze1 wskazał?

– Nie tu? Nie na rodowym żalniku? – Siemomysł nie krył zaskoczenia. – To gdzie? Powiedzcie uczciwie. Gdzie mi jej szukać?

– Nie tu, paniczu! Nie tutaj! Teraz pomnę, ktoście są. Wyście młody Piastowic z Gniezdna – mamrotał starzec, wpatrując się w twarz Piasta. Zmarszczył czoło, z trudem próbując ożywić odległe wspomnienia. – Jużem przepomniał! Co za tragedia, Welesie miłosierny! Co za tragedia! Zakazali mówić! Ileż to już lat? Nie pomnę. Ileż lat… Zakazali!

– Kto zakazał? Mówcie, na Boga, gdzie ona? – Zirytowany Siemomysł krzyknął prosto w twarz żercy, który tak się zapamiętał w swoim żałosnym biadoleniu, że stracił na chwilę kontakt z rzeczywistością.

– Jak że to, kto? Kniaź Włodzisław zabronił! Gardłem kazał karać2 za samo wspomnienie niebogi.

– Gdzie ona? Gdzie pochowano kniaziównę?

– Gardłem! Co za tragedia! Nieboga dzieweczka, taka dobra dla wszystkich…

– Gdzie, dziadku?

– Gdzie? – Starzec ocknął się i nagle spojrzał na Piasta całkiem trzeźwym wzrokiem. – A, co mi tam staremu. Powiem. Niech się raz skończy ta żałość. Nad rzekę ją zanieśli! Tam, na skraju lasu, polana w zaroślach wierzbiny. Tam szukaj jej mogiły, nie tutaj!

1Trzebiszcze – miejsce składania ofiar bogom (stąd dzisiejsze „potrzeba”. Trzebić w sensie – zabić).

2Karać gardłem – śmiercią, czyli przez powieszenie lub ścięcie głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Zadziwiające i zupełnie niewytłumaczalne dla historyków jest nagłe i niespodziewane pojawienie się około 940 roku kilkunastu potężnych gr...