KREW W DĄBROWIE

 

Nad rozległym, chaotycznym karczowiskiem unosił się welon siwego dymu. Snuł się nisko jak wąż wypełzający z licznych, dogasających palenisk. Wokół, jak okiem sięgnąć, majaczyły bezładne sterty gałęzi, dramatycznie wznoszących w niebo odarte z kory, poskręcane ramiona. Po krótkim, styczniowym dniu mrok zapadał szybko i nieubłaganie.

Jarogniew od dłuższego czasu stał w milczeniu na leśnym pobojowisku, wpatrując się uważnie w odciśnięte na śniegu ślady stóp. Na korze powalonych dębów połyskiwały plamy krwi. Westchnął ciężko. Ostrożnie przekroczył martwe ciało zamordowanego drwala i ruszył w kierunku osady, opuszczonej przez zdjętych paniką wieśniaków. Nie był w stanie pojąć, co tu się właściwie wydarzyło.

Drwale od dawna już narzekali na zagrożenie ze strony tutejszych wilków. Stąd ten wieniec ognisk, którym pomysłowi chłopi odgradzali się od agresywnych drapieżników. Jarogniew nie rozumiał tylko, po co wilki miałyby atakować hałaśliwych i uzbrojonych w siekiery drwali; był dopiero początek stycznia, śnieg zaledwie przyprószył leśną ściółkę – drapieżniki miały zwierzyny pod dostatkiem, więc nie musiały tego robić.

Takich incydentów w okolicy nie brakowało. Chłopi zaczęli ginąć zaraz po Szczodrych Godach1
Kiedy tylko minęły święta i dzieci zakończyły kolędowanie z kłapiącym paszczą turoniem, wszyscy wieśniacy wyruszyli w dąbrowy, by ciąć dębinę na budowę grodu. Jednak panika wśród ludzi spowodowała, że roboty całkowicie zamarły i wyrąb ustał. Nikt już nie chciał zwłóczyć powalonych pni i zwozić ich na budowę nowych, coraz to potężniejszych wałów rodzinnego grodu Piastów.

Odpowiedzialny za organizację ich wycinki namiestnik Giecza, Radomir z Dzieżnicy, krążył pomiędzy wioskami wściekły jak zbudzony zimą niedźwiedź. Nie potrafił przekonać ludzi, aby wrócili do pracy. Na nic zdawały się krzyki i groźby. Chłopi, przerażeni napastliwością wilków, woleli dostać batem po plecach, niż iść z siekierą z siekierą do lasu. Nie mogąc nic wskórać, namiestnik odchodził od zmysłów i już zaczął w duchu przeklinać swe niewczesne ambicje, które skłoniły go do sięgnięcia po godność zarządcy Grodziszczka2.

Teraz, poniewczasie, Radomir uwierzył w plotki, które krążyły po podgrodziu, o nagłej śmierci jego poprzednika. Mówiono, że każdy, kto włada Gieczem, popada w obłęd i kończy marną śmiercią, niegodną mężczyzny i wojownika.

Wszyscy wciąż pamiętali Weszpryma z Biechowa, który zamknął bramę przed powracającym z Gniezna kniaziem Lestkiem i zbuntował załogę przeciwko swemu władcy. Zdrajca nie nacieszył się długo swoją władzą. Kiedy kniaź powrócił w chwale i został obrany wodzem wszystkich Polan, Weszprym nie odważył się stanąć przed swym panem i spojrzeć mu w oczy. Powiesił się w izbie biesiadnej na zgrzebnym powrozie, a wszystko, co wcześniej zjadł i wypił, wyciekło z niego, brocząc podłogę i ławę, z której zeskoczył. Czy mu kto w tym pomógł, czy też sam wpadł na tak genialny pomysł? Nikt już potem nie dociekał prawdy. Tym bardziej że Lestek, zastawszy swój dwór tak podle skalanym, obrzydził sobie do cna Grodziszczko. Opuścił rodzinne gniazdo i więcej już jego noga tu nie postał.

Minęły długie lata. Teraz kiedy syn kniazia – Siemomysł – zarządził rozbudowę Grodziszczka, namiestnik gotów był użyć wszelkich środków, aby wykonać rozkaz władcy. Po tylu latach obojętności i omijania Giecza szerokim łukiem potomek Piasta zwrócił łaskawe oko na dom swojego dzieciństwa. Zrozpaczony namiestnik posłał po słynnego w okolicy łowczego i zaufanego zwiadowcę – Jarogniewa z Kociałkowej Górki.

– Ani chybi wilkołaki to są jakieś przeklęte. Nie bojają się ognia ani żelaza, a przychodzą o zmroku i mordują mi niewinnych ludzi. Co ja powiem kniaziowi, kiedy przybędzie na wiosnę i każe wznosić nowe wały? Chłopy nie pójdą bić się z wilkołakami. Przerażone wszystkie, co do jednego, siedzą po chałupach i nie mogę ich nagnać do roboty. – Mimo pozorów, w głosie namiestnika drżała nieskrywana nuta paniki i bezradności.

– Nie sądzę, Radomirze – zaprzeczył spokojnym głosem Jarogniew. Przysunął do siebie dzbanek z grzanym piwem i uzupełnił po brzegi swój prosty, gliniany kubek. – Wierzaj mi! Gdyby w okolicy pojawił się jaki wilkołak, wiedziałbym ja o tym niechybnie! Będzie to już ze dwadzieścia lat, jak ostatni skonał na mych oczach i spłonął w ogniu na Świętej Górze Lecha. Długo jeszcze potem nie mogłem zmyć z siebie śladów jego krwi! – Jarogniew zawiesił głos i zamarł na chwilę w zamyśleniu. Tyle już lat minęło, odkąd pożegnał swoją dziką towarzyszkę Nyję. Tak bardzo zmieniło się przez ten czas jego życie, że niemal zapomniał o tamtych tragicznych, acz pełnych namiętności chwilach. Dziś nagle, przywołana wspomnieniami, stanęła mu przed oczyma jego duszy w całej swej pięknej i przerażającej zarazem postaci, a w sercu ukłuł go stary, zapomniany cierń żalu.

– To nie wilkołaki napastują twoich drwali, Radomirze! Powiem ci też w zaufaniu, że to nieprawda, iż nie ima się ich żelazne ostrze. To zwykłe bajki. Ten ostatni, o którym ci wspomniałem, pomarł od żelaza właśnie! Możesz powtórzyć to swoim ludziom. Nie muszą mieć srebrnych toporów czy mieczy. Mogą się bronić każdą bronią, ale najlepiej nogami.

– Co też wielmożny prawisz? Żarty się was trzymają? Tam ludzie giną jak muchy!

– Nie żartuję, Radomirze! Każdy, kto zobaczy demona czy wilka, najlepiej zrobi, jeśli użyje swoich nóg. To najpewniejszy sposób, aby przeżyć takie spotkanie. Uciekać co sił w nogach! Najlepiej każdy w inną stronę. – Jarogniew dopił swoje wystygłe już piwo. Nie miał wprawdzie pomysłu, jak zaradzić atakom. Zbyt mało jeszcze wiedział, ale dalsze siedzenie przy stole zdawało się być całkowicie nieskuteczną metodą na rozwiązanie zagadki.

– Dasz mi kilku silnych młodzików z drużyny grodowej! – powiedział, wstając powoli z wygodnej ławy. W głosie Jarogniewa nie dało się usłyszeć najlżejszej nuty rozkazu, tylko pewność siebie i spokój, wynikające z długich lat doświadczenia w swej profesji. – Niech to będą ochotnicy, bo nie chcę mieć za plecami tchórzy. Pójdę z nimi na wycinkę i przekonamy się, kto przyjdzie po zmroku, aby nas przegonić. Chcę na własne oczy zobaczyć zabójcę drwali. Z tego wszystkiego, com tu usłyszał, to widzi mi się, że napadają was ludzie w wilczych skórach. Może odkryłeś zbójecką kryjówkę? Kto wie?

Nie będziemy niepotrzebnie martwić kniazia, opowiadając mu bajki o wilkołakach. Dość ma on, ostatnimi czasy, zmartwień na głowie. Nie potrzebuje nowych, na dodatek wyssanych z palca problemów.


1Szczodre Gody – w tradycji słowiańskiej święto przesilenia zimowego, poprzedzone wigilią – Szczodrym Wieczorem. (Szczodre Gody trwały 12 dni – od 22 grudnia do 6 stycznia).

2Grodziszczko – po staropolsku grodzisko. Zwyczajowa i do dziś używana przez miejscowych Gieczan nazwa grodu Piastów w Gieczu.

[zdjęcie z pixasbay autor: werbeguru]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Zadziwiające i zupełnie niewytłumaczalne dla historyków jest nagłe i niespodziewane pojawienie się około 940 roku kilkunastu potężnych gr...